Górska garderoba: Jak mądrze dobrać odzież termoaktywną na różne warunki pogodowe
Pamiętasz ten moment, gdy po godzinie podejścia w pełnym słońcu nagle docierasz do przełęczy i zostajesz powitany lodowatym podmuchem wiatru? To właśnie w takich chwilach docenia się wartość dobrze dobranej odzieży termoaktywnej. Góry nie wybaczają błędów w ubiorze, a zmienna aura potrafi z komfortowej wędrówki zrobić prawdziwą walkę o przetrwanie.
Termoaktywność to nie marketingowy chwyt
Pamiętam swoją pierwszą poważną górską wędrówkę w zwykłej bawełnianej koszulce – po dwóch godzinach byłem mokry jak mysz, a gdy zatrzymaliśmy się na odpoczynek, dreszcze przeszły mi po plecach. Dziś wiem, że błąd kosztował mnie prawie przeziębienie.
Nowoczesne materiały termoaktywne działają na zasadzie pompy wilgoci – transportują pot od skóry na zewnątrz, gdzie może odparować. Ciekawostka: dobrej jakości koszulka termoaktywna potrafi odprowadzić nawet litr potu na godzinę! To dlatego podczas intensywnego podejścia wciąż czujesz się sucho, mimo że organizm pracuje na pełnych obrotach.
System trzech warstw – nie taki prosty, jak się wydaje
Teoretycznie każdy słyszał o ubieraniu się na cebulkę. W praktyce jednak widzę, jak wiele osób popełnia podstawowe błędy:
- Warstwa bazowa: Musi przylegać do skóry, ale nie może uciskać. Ostatnio testowałam koszulkę, która po 20 minutach marszu zaczęła się rolować – koszmar!
- Warstwa środkowa: Tutaj wiele osób przesadza z grubością. Polar 200 g to często za dużo na letnie wędrówki.
- Warstwa wierzchnia: Najczęstszy grzech? Kurtki oddychające, które w rzeczywistości działają jak plastikowa torba.
Mój sprawdzony patent: rano zakładam o jedną warstwę mniej niż wydaje mi się potrzebne. Po 15 minutach marszu i tak się rozgrzeję, a dzięki temu uniknę przegrzania.
Merino vs syntetyki – niekończąca się debata
Wśród moich znajomych z grup górskich ta dyskusja budzi prawdziwe emocje. Z własnego doświadczenia powiem:
Kryterium | Merino | Syntetyki |
---|---|---|
Komfort w chłodzie | Nie ma sobie równych – nawet mokre grzeje | Wymaga dodatkowej warstwy przy spadku temperatury |
Intensywny wysiłek | Wolniej odprowadza wilgoć przy ekstremalnym poceniu | Lepiej sprawdza się przy dużym wysiłku |
Zapachy | Można nosić tydzień i… żyć | Po dwóch dniach nawet właściciel ma dość |
Cena | Boli, ale warto | Przystępna, zwłaszcza na początek |
Mój kompromis? Latem – syntetyki na podejścia, merino na zejścia i biwaki. Zimą – prawie zawsze merino, zwłaszcza na wielodniowe wyprawy.
Detale, które robią różnicę
Kilka lekcji, których nauczyły mnie góry (czasem boleśnie):
1. Skarpety to nie miejsce na oszczędności. Dobre termoaktywne skarpety za 60 zł sprawią, że zapomnisz o odciskach. Te marketowe za 10 zł po dwóch godzinach będą mokrym, zimnym kompresem na stopach.
2. Rękawiczki – zawsze w plecaku, nawet latem. Wystarczy, że złapie Cię deszcz przy wietrze, a dłonie stają się bezużyteczne. Moje ulubione to cienkie termoaktywne z wodoodporną powłoką.
3. Czapka – przez głowę ucieka 30% ciepła, ale latem może też dojść do przegrzania. Rozwiązanie? Cienka termoaktywna opaska w lecie, cieplejsza czapka w chłodniejsze dni.
Najważniejsza zasada, którą wyciągnąłem z lat górskich wędrówek: nie ma uniwersalnego zestawu. To, co sprawdza się w Alpach w lipcu, może zawieść w Tatrach w październiku. Klucz to obserwować swoje ciało i mieć w plecaku zapasowe warstwy. Bo jak mówią starzy górale: Lepiej mieć i nie potrzebować, niż potrzebować i nie mieć.